Dzisiejszy wpis jest tematycznie związany z poprzednim, w którym pisałam o Gruyères. Fabryka czekolady Maison Cailler znajduje się bowiem w miasteczku Broc [wym. bro], które jest dosłownie rzut beretem (no powiedzmy, taki solidny rzut, bo zupełnie dosłownie to około 6 kilometrów) od Gruyères. Wpisuje się też do idei miejsc, które można nazwać „Szwajcarią w pigułce”, częściowo z powodu cudnego i wręcz stereotypowo szwajcarskiego położenia, a głównie dlatego, że czekolada jest jednym z pierwszych skojarzeń związanych ze tym krajem.
I słusznie, bo znają ją od XVII wieku, a w stuleciu XIX wprowadzili 2 rewolucyjne wynalazki: czekoladę w tabliczkach (wcześniej istniała jedynie w formie napoju) i czekoladę mleczną. Najpierw Szwajcar François-Louis Cailler spróbował jej we Włoszech i tak się zachwycił, że w 1819 roku otworzył pierwszą dużą szwajcarską fabryką niedaleko Vevey. Nieco później (w 1875 r.) jego zięć, Daniel Peter, jako pierwszy przedstawił przepis na mleczną czekoladę, która szybko na całym świecie stała się najpopularniejszym rodzajem kakaowego deseru. Wtedy też wszedł w kooperację z coraz bardziej znanym producentem mleka w proszku Henrim Nestlé i do tej pory marka Cailler należy do koncernu Nestlé.
Jest się czym chwalić, więc Szwajcarzy otworzyli swoją słynną fabrykę dla turystów i przekształcili jej część w nowoczesne muzeum.
W środku trzeba chwilkę poczekać, aż zbierze się mała grupa. W naszym przypadku trwało to jakieś pół godziny, które spędziliśmy w sklepiku, oglądając wszystkie rodzaje czekolady Cailler (można dostać zawrotu głowy) i związane z nią gadżety. W końcu dostaliśmy audioprzewodnik i otworzyły się drzwi całkowicie zautomatyzowanego muzeum.
Poszczególne sale pokazują historię produkcji czekolady, od azteckiej dżungli, przez Hiszpanię i Francję (dowiedziałam się, że wypicie filiżanki czekolady było ostatnią wolą Marii Antoniny przed egzekucją), po szwajcarskie doliny.
Teraz Maison Cailler to oczywiście nowoczesna fabryka, z której są bardzo dumni i chętnie zdradzają szczegóły produkcji. Chwalą się tym, że mleczna czekolada Cailler jest jako jedyna na świecie produkowana z mleka prosto od lokalnych krów, nie z mleka w proszku.
Można zjeść pralinkę, która dopiero co zeszła z taśmy produkcyjnej, a na końcu czeka degustacja na zasadzie jesz ile chcesz. Nie radzę więc planować obiadu zaraz po zwiedzaniu :)
piątek, 19 czerwca 2015
W fabryce szwajcarskiej czekolady Cailler
Opublikowano przez Między Francją a Szwajcarią w kategorii jednodniowe wycieczki, kuchnia, podróże, Szwajcaria
on 21:41 |
on 21:41 |
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Naprawdę można jeść ile się chce na tej degustacji??? OOOOOOOHHHHH, to coś dla mnie...
OdpowiedzUsuńJadłaś? :) Ale sama wizyta jest pewnie płatna, hę? :)
A widziałaś jakieś superowe niezwykłe rodzaje czekolady?
Ja w zeszłym roku byłam w Oloron, we Francji (tuż przy granicy z Hiszpanią), w fabryce czekolady Lindt... Tam nie bawią się w żadne muzea ani wizyty (albo było zamknięte, nie pamiętam, w każdym razie nic nie zwiedzaliśmy), od razu przeszliśmy do sklepu z czekoladą, czekoladkami itp. wielkości średniego supermarketu. Wydaliśmy 60 euro na różne czekolady i czekoladki... Starczyło na dość długo :)
Naprawdę :) Degustacja jest w cenie biletu, jeśli dobrze pamiętam to 15 CHF. Sklep też tam jest :) Szczególnych rodzajów nie kojarzę, oni raczej stawiają na tradycję i jakość. Są oczywiście mleczne, nadziewane, białe, z bakaliami, ale jak widzisz - to raczej "normalne" rodzaje :) Lindt jest zdecydowanie bardziej rożnorodny.
UsuńW moich planach w tym roku jest Szwajcaria - zanotowano - nie jeść nic, jeść czekoladę ;-)
OdpowiedzUsuńWarto, aczkowiek kolebka sera jest zaraz obok, więc trudny wybór ;)
UsuńJesz ile chcesz? To raj na ziemi :)
OdpowiedzUsuńTak, z drugiej strony czekolady nie da się zjeść w każdej ilosci, przynajmniej ja nie jestem w stanie ;)
Usuńwow! Przypomina mi to trochę "Whiskey experience" w Edynburgu, które też pokazywało świat whiskey w tak ciekawy sposób :) moje uzależnienie od czekolady właśnie planuje drobny wypad do Szwajcarii na wielgachną czekoladową ucztę - dzięki! :) pozdrawiam, Ela - Wine Lady
OdpowiedzUsuńTam też była degustacja na zasadzie open baru? :D
UsuńSzkoda, że nie istnieje fabryka Willy'ego Wonki, ale ta też wygląda fajnie :D
OdpowiedzUsuńNie jest tak duża i nie spotkałam właściciela :D Ale kto wie, może Monsieur Cailler nigdy nie umarł ;) Mam to samo skojarzenie w głowie jak słyszę frazę "fabryka czekolady".
UsuńBrakuje mi tak strasznie czekolady! Aż mi ślinka ciakła, gdy czytałam... Dałabym się pociąć za tabliczkę prawdziwej, europejskiej czekolady. Ach! Świetny tekst i zdjęcia :) i niesamowite ciekawostki! Pozdrawiam! Hanna Kuo
OdpowiedzUsuńDzięki :) Domyślam się, że na Tajwanie brakuje wielu podstawowych dla nas produktów... Chociaż mi chyba trudniej by było przeżyć bez dobrego sera niż bez czekolady :)
UsuńMożliwość zjedzenia ile się chce, rzeczywiście przekona wielu:) ale wnętrze też jest ciekawie urządzone i napewno nie nudiz.. A na plus można dodać to że produkują czekoladę z prawdziwego mleka... gdzie takiej szukać w Polsce? :(
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc nie wiem, ale nie zdziwiłabym gdyby była, bo należy do koncernu Nestlé, który jest wszędzie... Może Alma, francuskie hipermarkety?
UsuńFenomenalny blog ,prowadzony z sercem ! Przepiękne zdjęcia i bardzo chciałabym się tam znaleźć.Mam nadzieję,że niedługo uda mi się zwiedzić tę fabrykę :-)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Warto zdecydowanie, jest trochę na uboczu, ale nie jest bardzo oddalona od innych fajnych miejsc w Szwajcarii.
UsuńFabryka Czekolady jest na mojej liście 'to do' w wakacje :)
OdpowiedzUsuńNajlepsza czekolada, jaką jadłam w moim dotychczasowym życiu, to Cailler Les Recettes de l’Atelier z żurawiną, migdałami i orzechami laskowymi <3 Na drugim miejscu ta sama tylko zamiast żurawiny są rodzynki. Słowa znajomej po skosztowaniu: "Taką czekoladę to można codziennie prosto w żyłę dawać" :P (nie jest narkomanką ;)
OdpowiedzUsuńTa z żurawiną to też moja ulubiona :D
Usuń